Żeby zdrada nie bolała
MyMind

Żeby zdrada nie bolała

On/ona ma na boku romans albo odchodzi. Nam pęka serce. Jak sobie poradzić z końcem świata, czyli miłości, podpowiada Joanna Godecka, psychoterapeutka i coach, specjalistka od budowania relacji. Historia jest stara jak świat: byli sobie jacyś oni, bardzo szczęśliwi oboje. Mijał czas i w ciasny początkowo związek wdarła się rutyna i go rozszczelniła. A życie

Anna Augustyn-Protas Anna Augustyn-Protas · 28 marca 2022

On/ona ma na boku romans albo odchodzi. Nam pęka serce. Jak sobie poradzić z końcem świata, czyli miłości, podpowiada Joanna Godecka, psychoterapeutka i coach, specjalistka od budowania relacji.
Historia jest stara jak świat: byli sobie jacyś oni, bardzo szczęśliwi oboje. Mijał czas i w ciasny początkowo związek wdarła się rutyna i go rozszczelniła. A życie niestety nie lubi próżni i powstałe miejsce szybko wypełniła nowa osoba, jakaś ona / jakiś on (lub było jeszcze inaczej). Dość, że tam, gdzie zwykle jest miejsce na dwie osoby, pojawiła się trzecia. Komuś z tego powodu zakwitło serce, ale komuś pękło. Skupmy się na pękniętym sercu. Co robić, żeby nie bolało, żeby się sprawnie goiło? Jak przejść ten trudny czas co warto zrozumieć, co w sobie przepracować?

Przychodzi do Ciebie dziewczyna, która nagle się dowiedziała, że ktoś, kogo ona kocha, ma kogoś innego. Co jej mówisz?
Przede wszystkim namawiam ją, żeby przyjrzała się swojej miłosnej układance, zobaczyła co naprawdę się wydarzyło, ale realnie: czy to jednorazowe zdarzenie, czy coś, co trwa od dawna. Czy to jakiś „zły człowiek” poderwał naszego partnera/partnerkę i zmusiła do skoku w bok, jak pewnie wolałybyśmy myśleć, czy niekoniecznie. Czy on naprawdę partner/partnerka „nigdy nas nie kochał/a, to zły człowiek”, czy może jednak nieuczciwe jest przypisywanie mu/jej najgorszych cech.

Może takie myślenie przynosi ulgę?
Ale to są zniekształcenia, które utrudniają radzenie sobie z sytuacją. Jeśli chcemy jak najszybciej stanąć na nogi, warto stanąć w prawdzie. Oszukiwanie się wydłuża proces wracania do równowagi. Zawsze mówię też, żeby przyjrzeć się swoim prawdziwym uczuciom. Może byłyśmy w związku, który dawno stracił dynamikę, ona/on od lat tylko się plątał po kuchni, ale gdy powiedział/a, że odchodzi, to dostałyśmy wzmożenia uczuć? Często to tylko lęk. Warto poszukać w sobie przed czym.

Ale co robić, gdy dusza naprawdę boli? Zdrada czy rozpad związku to jedno z większych nieszczęść, jakie przechodzimy w życiu. Jak się ratować, żeby za bardzo nie cierpieć, jest jakiś pakiet pierwszej pomocy?
Pakiet pierwszej pomocy brzmi fajnie, ale czy jest sens łykać „tabletki przeciwbólowe”, że tak go nazwę? Naprawdę powinniśmy uciekać od tego co czujemy? Nie uważam tak, nic nam nie da odcinanie się od swoich uczuć. Lepiej wziąć głęboki oddech i powiedzieć sobie: tak, jest mi smutno, boli mnie.

Wypłakać się?
Jeśli umiemy – tak, bo łzy wypłukują z organizmu napięcie, dają ulgę. Ale ważne jest to, żeby zbliżyć się do tego, co się wydarzyło, zrozumieć. Ci którzy lądują potem u mnie w gabinecie, to głównie osoby, które nie odrobiły tej lekcji, nie przetrawiły rozstania i cały czas noszą w sobie ślady zranienia. Nie skonfrontowały się z tym, co się stało. A jak się problem zamiata pod dywan, to on tam cały czas jest. Mam teraz taką pacjentkę, została zraniona jako osoba bardzo młoda, pewnie też dlatego nie umiała się zdystansować do czyjejś perfidii, do okrucieństwa, którego zaznała, ale też nie włożyła wysiłku, żeby przeżyć zdradę do końca. Robi to teraz, po latach.

Na Facebooku jest taka grupa DWW – Dziewczyny Wiedzą Więcej. To miejsce, w którym można zadać pytanie, a społeczność dziewczyn udziela rad, także sercowych. Bardzo często ktoś pisze, że właśnie jest po rozstaniu, nie może sobie znaleźć miejsca, pyta co ma robić. Najczęściej padają takie głosy: rzuć się w wir życia, zapisz się na taniec, idź do knajpy ze znajomymi, spraw sobie psa. To dobre rady?
Wszystko co pomaga jest dobre. Ważne by nie robić rzeczy w afekcie, w złości ani rewanżu. Bo mogę potem nie być zadowolona – rzucę się w czyjeś ramiona, a rano będę patrzyła na siebie w lustrze ze skrępowaniem, lepiej zachować godność. Dobrym pomysłem jest wyjechanie, choćby na weekend, w fajne miejsce. Zmiana miejsca, scenografii, pomaga. Tak się przecież kiedyś leczyło złamane serca czy niewłaściwe zakochania, wysyłało córkę czy syna w świat. Na pewno nie ma co siedzieć w domu i oglądać wspólnych zdjęć. I nie zamykajmy się w gronie koleżanek narzekających, że np. wszyscy faceci to świnie. Ani to w dłuższej perspektywie pomocne, ani prawdziwe.

Warto potraktować tę życiową zmianę jako szansę. Miałam pacjetnkę, która po rozstaniu zapisała się na angielski, dołączyła do lokalnej grupy chodzącej z kijkami. Zainwestowała w siebie, nauczyła języka, zeszczuplała, nabrała sił i czegoś się o sobie nowego dowiedziała. Zaczęła robić coś tylko dla siebie, pewnie po raz pierwszy od lat. Wykorzystała tę energię, ten podmuch, jakim było wcale niełatwe rozstanie, zaczęła lepszy rozdział w życiu. Ona poczuła się mocna: tak dobrze sobie dała radę, że przestała się bać takich sytuacji. Powiedziała: gdyby nawet okazało, że kolejna relacja też mnie nie usytasfakcjonuje, to nie ma sprawy, ja wiem, że dam sobie radę.

Może trzeba zapisać się do terapeuty?
Nie powinno się biec na kozetkę za każdym razem, gdy nam smutno czy źle, bo nie nauczymy się mechanizmów radzenia sobie z problemami. Złamane serce zrośnie się samo, choć nie od razu – czeka nas kilka etapów. One są zresztą opisane jako tzw. krzywa zmiany. Najpierw zawsze jest szok, niedowierzanie („To niemożliwe, pomyłka, jutro mi to wyjaśni”), potem pojawia się faza oskarżycielska: wylewamy żale, złość, drzemy fotografie, palimy pamiątki. Potem przychodzi czas równowagi i zaczynamy adaptować się do nowej sytuacji, choć boli. Po czym przychodzi czwarty etap: zaczynamy dopuszczać, że możemy być szczęśliwe. A potem jesteśmy. Chyba, że tak się nie dzieje – wtedy warto szukać pomocy u specjalisty. A także wtedy gdy regularnie miłość w naszym życiu kończy się dramatem, jeśli wiecznie tylko cierpimy i cierpimy, to warto przyjść i przyjrzeć się sobie, mechanizmom, jakie nami rządzą.

Bo to znaczy, że coś z nami nie tak?
Bo to znaczy, że powielamy jakiś schemat, który nam nie służy. Na zdrowy rozum: jeśli ciągle przydarzają nam się zranienia, to musi być jakiś powód. Nie ma czegoś takiego jak pech w miłości, niepowodzenia z przypadku. Zawsze jest schemat. Jeśli z jednej strony angażuję się, ale z drugiej cały czas obawiam zranienia, to tak postępuję, żeby do tego zranienia doszło. Człowiek podświadomie dąży do tego, żeby mieć rację, żeby potwierdzić, że jest tak, jak myśli o świecie.

A jak radzić sobie z poczuciem gorszości, że on/ona wybrał/a kogoś innego?
Poczucie mniejszej atrakcyjności, wartości, to teraz bardzo oswajany temat. Jeśli pojawia się poczucie gorszości, to najczęściej jest to echo przekonań z dzieciństwa – na podstawie jakichś informacji, które padły dawno temu, zbudowaliśmy sobie niekorzystny obraz siebie. Czasem są to „niewinne” – jak myślą rodzice – zdania typu „nie myśl, że ty taka miss świata”,„głupoty gadasz”. I gdy ktoś mnie zdradza, porzuca, krzywdzi, to ten obraz wraca: „O, dlatego on mnie zostawił, bo ja jestem byle jaka, gorsza”. Odzywają się nożyce. A to nie jest prawda. Gdybyśmy były „gorsze”, to by ten ktoś z nami nie był. A że odszedł? Trzeba sobie powiedzieć: zachował się nie w porządku, zdradził mnie, nie dotrzymał obietnicy, zawiódł. Acz owszem, może była jakaś przyczyna – ja coś zaniedbałam, ja coś źle zrobiłam?

Na pewno: wybrałam sobie kogoś, kto mnie nie dość kochał.
Bywa, że związek od początku jest źle wyważony, rozstanie to tylko kwestia czasu. Warto też spojrzeć na życie w szerokim kontekście. Ja, jako że wierzę w reinkarnację, to wszelkie doświadczenia postrzegam jako elementy większego planu rozwojowego. Wypadki, zdrady, wszelkie rozczarowania – dają nam impulsy rozwojowe. Być może nie chodzi w życiu o to, żeby uniknąć burz, ale uczyć się tańczyć w deszczu.

A jak sobie radzić z upokorzeniem, że – przykładowo – mój mąż wybrał inną, młodszą, szczuplejszą.
Zdrada nie jest sygnałem, że na świecie są ładniejsi od nas ludzie, bo zawsze byli i będą, tylko że nasz związek nie działa. Że nie jest tym, co powinno w naszym życiu być. Kropka. Człowiek, który ze mnie zrezygnował okazał się być nie tym, za kogo go uważałam. Ale uwaga: on zawiódł, nie ja. Wiem: gdy koniec związku przebiega paskudnie, to całe nasze życie wydaje nam się nic niewarte, podeptane. Ale prędzej czy później dotrze do nas, że to MÓJ PARTNER był w nie w porządku, JA mogę dalej żyć czystym życiem bez niego. Zdrada boli, bo weryfikuje nasze wyobrażenia. Burzy nasze poczucie bezpieczeństwa. Czas najwyższy jednak zdać sobie sprawę, że nic i nikt w życiu nie da nam pewności, że będziemy tylko szczęśliwe i bezpieczne. Wchodząc w związek możemy oczekiwać wierności i szczęścia, ale nie dostaniemy na nie gwarancji. Powiem coś jeszcze niepopularnego: pewne rzeczy się po prostu zdarzają. Jak to przyjmiemy do wiadomości, to będzie nam łatwiej się pozbierać. Życie bez porażek, bez bycia odrzuconą, jest życzeniowe. Jeśli uważamy, że coś nie miało prawa się zdarzyć, a zdarzyło, to doznajemy wstrząsu. Ale jeśli uznamy, że ludzie chcą mieć dobre związki, ale czasem im się noga podwinie – to dajemy sobie wybór, co dalej. Jeśli zdrada, której doświadczyłyśmy, to pojedynczy skok w bok, on/ona przeprasza, to możemy potraktować to jako wypadek, jak kraksę podczas jazdy autem, wybaczyć i jechać dalej. Stało się, klepiemy karoserię i do przodu, bez traumy. Ale to uda się tylko wtedy, jeśli przyjmiemy, że takie rzeczy się zdarzają.

Jak pocieszać zrozpaczoną koleżankę? Mówić jej: „ból jak żałoba, po roku minie, jeszcze będziesz się śmiała”?
Złamane serca się zrastają i powinny, ale mówienie co będzie za rok jest nieadekwatne do dramatu, który trwa tu i teraz. Trudno komuś, kto rozpacza, nawet wyobrazić sobie, że będzie się śmiał. To pusta formułka. Lepiej powiedzieć: „Rozumiem, jest ci smutno, ale masz mnie. Chętnie cię wesprę, przejdziemy przez to wszystko wspólnie”.

Przez życiowe dramaty lepiej przechodzą osoby, które mają wokół siebie wspierające grona, ludzi, od których słyszą takie rzeczy.
Owszem, łatwiej też mają dziewczyny – skoro o nich mówimy – bardziej socjalne, mające gęstszą sieć znajomych. Takie, które częściej uruchamiają kontakty, umawiają się na fitness, jogę, całymi grupami idą do kina czy teatru. Poza tym coraz więcej jest kobiecych kręgów, grup o podobnych doświadczeniach w mediach społecznościowych. Dziewczyny też często tworzą rady bojowe: „Ej, facet zdradził Halinę, zabieramy ją do kina, na wycieczkę”.

Gdybyś miała podać najważniejszą rzecz, co robić, żeby sprawnie uporać się z bólem po rozstaniu, to co by to było?
Wybieranie pozytywności. Jeśli powiem sobie: mam prawo być szczęśliwa, to będę. Jest takie zdanie Einsteina, które lubię: „Najważniejsze pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać, to czy uważamy świat za bezpieczne miejsce. Jeśli uznam, że tak, to będę budować mosty. A jak uznam, że nie, to będę budować mury”. Jeśli ja ufam światu i sobie, to taki most zbuduję. Miłość to nie dym, mgła czy ulotna emocja, to fala energetyczna o wysokiej wibracji, ją się naukowo mierzy. Wszystkie miłosne odczucia – radość, duma, satysfakcja, nadzieja – mają wysoką częstotliwość. Niską częstotliwość mają lęk, poczucie winy, frustracja, złość, wyrzuty sumienia. Nie bez powodu, czując je, mówimy: mam doła, kamień na sercu, ciężko mi. A miłość to energia wyższa, sprawia, że nam lekko na duszy. I teraz najważniejsze: to od nas zależy, jakie rejestry wybierzemy. Tak, to my się sami nastrajamy. I tak ustawieni przyciągamy osoby podobne. Jeśli będziemy w lęku – wokół nas zaroi się od osób sfrustrowanych. Jeśli pogodni – tacy będą ludzie wokół nas, takie tematy rozmów, takie podejście do świata.

Słuchaj, a co robić, jeśli to my mamy skok w bok na koncie? Wbrew pozorom to chyba gorsza sytuacja, bo też może uwierać, a nikt nam nie współczuje, każdy potępia.
Od razu powiem: nie uważam, że to coś, co trzeba wyznawać partnerowi. Jeśli przydarzyło się coś incydentalnego, my tego żałujemy, wystarczy. Co da przyznanie się do romansu? Jeśli komuś się wydaje, że zrzucenie tego ciężaru z barków pomoże, to jest w błędzie: nie będzie lżej, będzie gorzej, bo dodatkowo obciążymy drugą stronę. A wypowiedzianego przyznania się nie da się „od-usłyszeć”. Weźmy to na własną odpowiedzialność. Wybaczmy sobie, tak jak wybaczyłybyśmy komuś innemu: zdarza się, zdarzyło. Ale wykonajmy wysiłek, żeby zrozumieć czemu tak się stało. I żyjmy już dobrze. Zdrada zawsze jest okazją do rozwoju.

Joanna Godecka – psychoterapeutka, life coach, ekspertka do spraw relacji portalu Sympatia.pl. Autorka poradników psychologicznych ( „Przestań się zamartwiać”, „Bądź pewna siebie”, „Miłość na celowniku. Jak szukać, żeby znaleźć”, „Szczęście w miłości. Jak mądrze kochać i rozumieć siebie”, „Nie odkładaj życia na później”, „Jak uciszyć wewnętrznego krytyka i uwierzyć w siebie”).

MyMind

Najnowsze