Czy zastanawiałaś się kiedyś, skąd pochodzi określenie “ciało bikini” (ang. bikini body)? Z języka reklamy! W roku 1961 sieć salonów odchudzających Slenderella International w USA stworzyła kampanię reklamową, w której po raz pierwszy pojawia się określenie “ciało bikini”. Termin był na tyle nieznany, czy wręcz – niezrozumiały, że wymagał wyjaśnienia w tekście reklamowym. Copywriterzy Slenderelli definiowali go tak: jędrny biust, wąziutka talia, zgrabne biodra, smukłe, pełne gracji nogi. Od 1961 roku ta definicja niewiele się zmieniła, ale z pewnością nie trzeba jej nikomu przypominać.
O sezonie bikini i przygotowaniu nań ciała zaczyna się mówić w styczniu każdego roku i nie przestaje aż do września. Ciało bikini to czysta kultura diety. Pojęcie wymyślone po to, żeby wyciągnąć od ciebie jak najwięcej pieniędzy, sprzedając produkty, których nie potrzebujesz i rozwiązania, które nie działają, albo działają krótkoterminowo.
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że co roku te same osoby, te same branże ruszają z wyzwaniami “X dni do bikini”, “misja ciało bikini”, “dieta bikini”, “zabiegi bikini”, etc.? Konieczność odchudzania się, ujędrniania, wygładzania, depilowania tak bardzo zaprząta nam głowę, tak mocno drenuje z energii i innych zasobów, że często nie zastanawiamy się w ogóle jak ma wyglądać nasz urlop. Jedziemy na autopilocie: najpierw trzeba “zrobić” formę na wakacje, a reszta jakoś będzie.
Najczęściej jest gorzej niż lepiej, bo mało której z nas udaje się wyglądać na plaży jak modelka z okładki “Sports Illustrated” (przede wszystkim dlatego, że modelki z okładek, nawet te plus size, są do sesji przygotowywane przez sztab profesjonalistów, a w postprodukcji usuwane są wszelkie “niedoskonałości”, których nie zniwelował makijaż, odpowiednie ustawienie ciała, oświetlenie).
W efekcie jedziemy na urlop rozczarowane i przez pierwszych kilka dni, a może nawet, przez cały urlop, myślimy o tym, jak bardzo nasze ciało odbiega od wyśrubowanych “standardów piękna”. Zamiast cieszyć się słońcem i plażą, chowamy się skulone na plażowym kocu albo ukrywamy w długich spodniach w 35-stopniowym upale.
A gdyby tak naszą “misję ciało bikini” potraktować jak okazję do poznania trochę lepiej samych siebie? Naszych potrzeb, oczekiwań, możliwości. Gdyby zamiast pytać się: jak schudnąć 10 kg w 30 dni, zapytać się: jak przygotować swój umysł do urlopu?
Brzmi interesująco? To pozwól, że zadam ci jeszcze parę pytań. Odpowiedzi na nie są wyłącznie dla ciebie. Potraktuj je jak nawigację do celu, jakim jest urlop pełen spokoju, podczas którego autentycznie wypoczywasz, odrywasz się od codziennych obowiązków i ładujesz baterie.
Na początek zastanów się gdzie tak naprawdę chciałabyś się wybrać. To, że co roku jeździsz na Hel i znasz każdy zakątek na Półwyspie nie oznacza, że i w tym roku musisz tam jechać. Wyobraź sobie swoje idealne wakacje. Gdzie się widzisz? Co cię otacza? Co słyszysz? Kto jest obok ciebie?
Może okazać się, że “formuła helska” już się wyczerpała, a tobie marzy się chodzenie po górach z plecakiem i w absolutnej samotności. Albo, że od wakacji z rodziną, wolisz wakacje z kilkoma rodzinami, bo ileż można patrzeć na te same, nawet najukochańsze, twarze? A może w ogóle nie czujesz się dobrze w formule “wyjazdowych” wakacji i wolałabyś spędzić te dwa tygodnie w domu, chodząc do kina, włócząc się po okolicy, odwiedzając każdy lumpeks i lodziarnię oraz próbując swoich sił w pływaniu na SUPie?
Kiedy już odkryjesz, jakie miejsce i rodzaj wypoczynku najbardziej ci odpowiadają, zastanów się, jak się do niego mentalnie przygotować. Zawsze przez pierwsze dwa dni urlopu domykasz jeszcze służbowe kwestie? Może tym razem możesz na siebie wziąć o jedno zadanie mniej? Może uda się tak podzielić pracę w zespole, żebyś wyrobiła się ze wszystkim do piątku?
A może to nie kwestie służbowe, a pakowanie rodziny sprawia, że jedziesz na urlop styrana jak koń i wściekła jak osa? To zastanów się, co się może najgorszego stać, jeśli partner i dzieci spakują się same. Będą chodzić dwa tygodnie w tych samych ubraniach? To będą. Nie zabiorą szczoteczek do zębów? Kupicie na miejscu. Zapomną swoich ulubionych zabawek? Będą stymulować kreatywność i bawić się tym, co mają.
Ja wiem, że wizja odpuszczenia rzeczy, które robiłaś “zawsze” jest przerażająca, albo wydaje się niewykonalna. Ale przypomnij sobie czasy, kiedy myślałaś, że już zawsze samochód będzie ci gasł podczas ruszania pod górkę. Albo, że każda próba namalowania eyelinerem perfekcyjnych jaskółek na powiekach będzie się kończyła demakijażem. Albo, że zawsze będziesz na lodowisku hamować na plecach innego łyżwiarza albo na bandzie. Teraz robisz te rzeczy poprawnie bez mrugnięcia okiem, choć wydawały się niewykonalne.
Kultura diety wmawia nam, że istnieje tylko jeden model dobrego, szczęśliwego życia i wygląda on tak: najpierw chudniesz, a potem przychodzi szczęście. Tyle że poziom szczęścia nie jest odwrotnie proporcjonalny do masy ciała. A już na bank posiadanie “ciała bikini” nie jest gwarancją udanego urlopu. Chyba nic nie jest taką gwarancją. Ale zdecydowanie łatwiej o dobrą zabawę gdy jedziesz w miejsce, w które chcesz pojechać, z ludźmi, z którymi chcesz być (albo w ogóle bez ludzi), korzystając z możliwości, jakie daje ci ciało, które masz teraz, a nie myśląc o ciele, jakie mogłabyś mieć.