Szacuje się, że tylko co ósma z nas szczytuje regularnie. A sporo z nas miewa orgazm wcale nie w łóżku, i nie podczas zbliżenia. Nasza seksualność to prawdziwy ogród, warto w nim jednak wydeptać własne ścieżki.
Według definicji orgazm to najwyższa rozkosz, kończąca akt seksualny lub inne działanie erotyczne. W jej trakcie pojawiają się niekontrolowane skurcze mięśni pochwy, szyjki macicy i zwieracza odbytu. Przyspiesza się tętno, akcja serca i oddech, może sczerwienieć twarz, szyja czy klatka piersiowa. Choć orgazm wygląda jak mała śmierć (jak mówią Francuzi) to jest najzdrowszym wstrząsem, jaki możemy zafundować ciału. Regularne przeżywany podnosi odporność, wzmacnia mięśnie dna miednicy – które podtrzymują wiele narządów wewnętrznych – ale też rozkręca produkcję hormonów szczęścia.
I choć w dzisiejszym świecie seks nosi numer „1” wśród ziemskich przyjemności, to według badań publikowanych przez „Archives of Sexual Behavior” tylko 12 proc. badanych kobiet orgazm przeżywa zawsze. Niemal 30 proc. nie przeżywa go w trakcie stosunku, a 8-10 proc. kobiet nie miało nigdy.
Kłopot ze szczytowaniem można zrzucić na patriarchat, który kobiece odczucia lub zamykać na klucz i go pilnować. Ma jednak związek z czymś jeszcze. Jeśli bowiem – stosując uproszczony podział na panie i panów – o męskiej seksualności da się powiedzieć, że jest jak psychodeliczny obraz, to kobieca erotyka jest takim obrazem, ale w 3D. To ogród, jak lubią pisać autorki prozy z erosem w logo. I coś w tym jest, bo żeński orgazm jest uwarunkowany nie tylko przez czynniki fizyczne, ale i psychiczne. Żeby fajerwerki rozkoszy mogły wystrzelić, mężczyźnie potrzeba okazji. Kobiecie – całej gamy innych czynników: atmosfery, nastroju, poczucia bezpieczeństwa, zaufania do partnera, spokoju i czasu potrzebnego do podążania za swoimi odczuciami, poczucia własnej wartości i atrakcyjności. I to dopiero początek.
Tak jak dużo jest bodźców, które mogą wynieść na szczyt kobiecą przyjemność, tak jeszcze więcej jest takich, które utrudniają jego zdobycie. Do nich należy:
Manuela Gretkowska napisała kiedyś: mężczyzna jest prosty w obsłudze, bo ma tylko jedną dźwignię. Choć żart wbrew pozorom nie odnosił się do seksu, to jednak go dobrze zilustrował: mężczyźnie nie potrzeba wiele, kobiecie – przeciwnie. Ale też nasze ciało ma znacznie więcej ścieżek prowadzących na szczyt. Możemy osiągnąć orgazm w trakcie penetracji, ale też seksu oralnego, analnego, pettingu, masturbacji, ale też – uwaga – podczas ćwiczeń fizycznych, treningu mięśni dna miednicy czy np. w trakcie jazdy konnej! Najczęściej ten nasz „prąd” wytwarza pobudzanie łechtaczki, bo dziś już wiemy, że jest całkiem spora i łączy się z receptorami nerwowymi pochwy (czyli orgazm pochwowy tak naprawdę też jest łechtaczkowy). Bywa jednak, że szczytujemy bez pobudzania narządów płciowych, na przykład wskutek stymulowania piersi, a nawet i bez tego: na drodze fantazji lub podczas snu. Zdarza się orgazm farmakologiczny (pod wpływem leków), może być tantryczny, mistyczny, a nawet afektywny – przeżywany w stanach silnych emocji, niezwiązanych z seksem.
Jakby tego mało, sporo kobiet ma umiejętność przeżywania orgazmu wielokrotnego. I – last but not least – można nam pozazdrościć długości przeżywania rozkoszy. Możemy szczytować nawet przez 100 sekund (!), choć najczęściej „lot” trwa ok. 26 sekund. U osób z penisem – tylko 5-10.
Jak pokazują badania, pełnię satysfakcji z życia seksualnego zwykle osiągamy po 30. roku życia, kiedy wiemy, co sprawia nam przyjemność. W końcu ciało to też instrument, a orgazm jest jego najwyższym dźwiękiem. Żeby go wydobywać – dla zdrowia, dobrego samopoczucia, ale i wzmacniania relacji partnerskiej – trzeba „się” ćwiczyć. Seksuolodzy namawiają do masturbacji, jako treningu (bez winy i wstydu) rozpoznawania reakcji swojego ciała. Bez użycia gadżetów, ale i z nimi, bo w końcu czemu nie? A podczas kochania się (w pojedynkę lub nie) zalecają praktykowanie uważności, zwolnienia i dłuższego, głębszego oddychania. I kochania się w całości – nie tylko swojego ciała.
Warto pamiętać, że jest coraz więcej specjalistów, którzy zajmują się pomocą także w tak delikatnych sprawach. Można skonsultować się z fizjoterapeutą ginekologicznym lub osteopatą ginekologicznym, którzy mogą zaoferować terapię manualną obszaru miednicy i brzucha, a nawet terapię przypominającą masaż pochwy czy mięśni dna miednicy. Takie metody ułatwiają osiągnięcie lepszej sprawności seksualnej, ale przede wszystkim lepszego poznania swojego ciała. Warto na takie spotkanie pójść choć raz. Prawda jest taka, że jeśli my nie nauczymy się siebie same, nikt nie zrobi tego za nas. A warto czerpać radość z natury.