Latamy w kosmos i wszystko wiemy o planecie, w każdy zakątek świata możemy dotrzeć choćby jutro. A wciąż nie znamy kobiecego ciała. Jedna czwarta dziewcząt nie zdaje sobie sprawy, że ma clitoris, a 80 proc. – że to strefa erogenna! Rzetelne badania nad łechtaczką, jak wygląda i jak działa, są jednak prowadzone… dopiero teraz.
Właściwie ten tekst mógłby być o tym: jak to jest, że o penisie wiemy wszystko, i to od setek lat, a łechtaczkę (z łac.: clitoris) znamy słabo i od niedawna? Odpowiedź oczywiście nasuwa się sama: nasza przyjemność nigdy nie była w spektrum zainteresowań męskiego świata. Kobieta bywała źródłem rozkoszy, nie jej partnerem. To już na szczęście się zmienia. Coraz więcej wiemy o kobiecych miejscach intymnych, które wcale nie wyglądają ani nie zachowuje się tak, jak wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni myśleć.
Kiedy z okazji Dnia Kobiet w Paryżu, tuż przy (fallicznej, a jak!) wieży Eiffla, pojawiła się wielka, bo pięciometrowa instalacja przedstawiająca łechtaczkę, jej twórczynie tłumaczyły, że ma zwrócić uwagę na problem kulejącej edukacji seksualnej. Powtórzę: rzecz miała miejsce w roku 2021, i w Paryżu, w stolicy zmysłowych przyjemności. Tamtejsze aktywistki mówiły w wywiadach, że medycyna wciąż poświęca żeńskiemu organowi zbyt mało uwagi. W Polsce taki happening pewnie nawet nie zostałby odnotowany przez media. A nawet jeśli, to mało kto rozpoznałby w wielkiej dmuchanej orchidei kobiecy organ. Bo mało kto z nas wie, że… tak właśnie wygląda.
W historii nowożytnej pierwsze zachowane doniesieni o clitoris pochodzą z 1487 roku. Pojawiają się w dziele „Malleus Maleficarum” (czyli „Młot na czarownice”) dominikanina Heinricha Kramera, gdzie łechtaczka opisana jest jako wypustka, a nazwana jest, uwaga: „sutkiem diabła”, miejscem, przez które diabeł wysysa z kobiet duszę. I choć już w połowie XIX wieku niemiecki anatom Georg Ludwig Kobelt prawidłowo opisał jej budowę, włącznie z częścią ukrytą, to przez kolejne 150 lat łechtaczka dalej postrzegana była jako niewielki punkt, ok. dwucentymetrowa wypustka u zejścia się warg sromowych. Rozczulająca jak nosek jeża, prosty guziczek, który wystarczy przycisnąć, żeby zabłysło światło albo ruszyła winda. Tymczasem to co widać na zewnątrz to tylko wierzchołek góry lodowej, zakończony kulką wielkości ziarnka grochu. Żołądź łechtaczki. Prawdziwa, cała łechtaczka, ukryta jest w kobiecym kroczu. Ma ciała jamiste i odnogi, które jak ośmiorniczka otaczają pochwę, cewkę moczową i sięgają dalej niemal do guzów kulszowych.
Co jednak najlepsze, pełną wiedzę o tym intrygującym organie mamy dopiero od niedawna. Zawdzięczamy ją urolożce z Australii Helen O’Connell, która używając rezonansu magnetycznego na grupie wolontariuszek sprawdziła zewnętrzną i wewnętrzną strukturę narządu, zmierzyła go i zbadała jego dokładne unerwienie. I stworzyła pierwszy w historii medycyny anatomiczny opis łechtaczki. Miało to miejsce w czasach, gdy już naprawdę wszystko inne zostało zbadane i odkryte – w 1998 roku. A pierwszy trójwymiarowy obraz ultrasonograficzny łechtaczki powstał jeszcze dziesięć lat później. Dobrze, że w ogóle. W każdym razie łechtaczka wcale nie okazała się taka mała. Żaden z niej „niewykształcony penis” (jak też pisano przez całe dekady), a całkiem spory kwiatek: ma nawet 12-15 centymetrów. Jej wielkość to oczywiście rzecz osobnicza, tak jak rozmiar męskiego przyrodzenia. Ale co ciekawe, łechtaczka rośnie z wiekiem, najpierw w okresie dojrzewania, po 30. roku życia jest 4 razy większa, a w okolicy menopauzy nawet sześcio-, siedmiokrotnie. Po czym zmniejsza się, choć jak mówią niektórzy ginekolodzy: głównie z powodu zbyt rzadkiego pobudzania.
Pierwszym mitem jest twierdzenie, i to samego Zygmunta Freuda, że stymulacja żołędzia łechtaczki może i prowadzi do orgazmu, ale co to za orgazm, „niedojrzały”, „dziecięcy”. Prawdziwa rozkosz to ta uzyskana dzięki penetracji waginy i stymulacji punktu G, głosił XIX-wieczny uczony. Tymczasem okazuje się, że orgazm pochwowy… też jest łechtaczkowy. Słynny punkt G to bowiem nic innego niż część, „tułów” naszej orchidei.
Nieprawdą jest też, że łechtaczka ma tylko jedno zadanie: wywoływanie przyjemności. Nowe badania pokazują, że w trakcie jej stymulacji – wcale nie tylko podczas stosunku seksualnego – aktywuje się część mózgu zawiadująca pamięcią, poznaniem i zachowaniami społecznymi, dzięki którym wytwarza się przywiązanie i potrzeba związku. Krótko mówiąc: dobrze pobudzana pomaga się zakochać.
Poza tym odpowiednio ukrwiona clitoris jest tajnym agentem prokreacji – wspomaga proces zachodzenia w ciążę. Płynące od niej sygnały zwiększają przepływ krwi i tlenu w narządach rodnych, rośnie temperatura ciała, ale przede wszystkim zewnętrzna część pochwy podnosi macicę, aby pomieścić spermę. Wykazał to Roy Levin, brytyjski badacz, i opisał tę nieznaną dotąd funkcję łechtaczki: zdolność do zatrzymywania nasienia na dłużej, żeby zapewnić jak największe prawdopodobieństwo zapłodnienia.
A jak jej używać? Sama jej nazwa podpowiada, by ją „łechtać” (głaskać, muskać, łaskotać, drażnić). Żadne: trzeć, i to długo, niczym kamień w oczekiwaniu na rozpałkę, jak często pokazują (nakręcone przez mężczyzn) filmy pornograficzne. Jak dokładnie powinna być traktowana, to jednak zawsze sprawa osobnicza. Każda z nas ma do siebie inny kluczyk, i każda sama powinna go poszukać. W pojedynkę lub z partnerem, jak lubimy. Grunt, żeby mieć świadomość, że jest to ścieżka przyjemności, wzbogacającej życie, i to nie tylko erotyczne. W końcu nie po to natura podarowała nam coś tak doskonałego, żeby tego nawet nie sprawdzić.