Debiutancki obraz amerykańskiej reżyserki i scenarzystki Karen Maine to lekki film obyczajowy z komediowym zacięciu. Choć produkcji daleko do dzieła sztuki audiowizualnej to poruszana w ekranizacji problematyka tabuizacji seksu i obłudnego doń podejścia, jest jak najbardziej czymś, o czym warto mówić głośno.
Oficjalny zwiastun reklamował film Seks to nie grzech jako połączenie American Pie i Sex education, Dla jednych będzie to zachętą do zapoznania się z produkcją, dla innych z kolei powodem do automatycznego wykreślenia obrazu z listy „do obejrzenia”.
Film jest typową amerykańską komedią, której fabuła skupia się wokół wchodzących w dojrzałość nastolatków. Jedyne co uznać można za dość świeże rozwiązanie, odróżniające obraz od wcześniejszych, podobnych produkcji to płeć głównej postaci – pierwszoplanowa rola została bowiem obsadzona przez kobietę. Alice, młoda dziewczyna, w którą wciela się znana fanom serialu Stranger things Natalia Dyer, wychowuje się w ortodoksyjnej, katolickiej rodzinie. Panna uczęszcza do rygorystycznego, katolickiego liceum. Już w pierwszych kadrach filmu okazuje się, że jest wzorową uczennicą. Dumnie prezentuje nienaganny, szkolny mundurek i aktywnie bierze udział w odbywających się na sali gimnastycznej mszach.
Młoda dama wciąż jest jednak tylko wchodzącą w wiek dojrzewania nastolatką i słabym, „grzesznym” człowiekiem. Szybko okazuje się, że każdy, nawet modelowy student i przykładny katolik ulegają zwykłym ludzkim słabościom. Pewnego popołudnia Alice podejmuje na czacie rozmowę z nieznajomym. Początkowo nieświadoma napędzających mężczyznę motywów, daje się wciągnąć w zabawę w cyberseks. Pierwsze para-erotyczne doświadczenie nastolatki napełnia ją poczuciem palącej winy. Od najmłodszych lat wmawiano jej, że uleganie cielesnym pokusom równoznaczne jest ze skazaniem duszy na wieczne potępienie. Dręczona wyrzutami sumienia, pragnąca odkupić grzechy, dziewczyna postanawia wziąć udział w przybierających formę biwaku rekolekcjach. Jak nietrudno się domyślić, nowoodkryta seksualność w połączeniu z wyjazdem integracyjnym, nie pozwoli bohaterce skupić się na religijnym aspekcie wycieczki. Dodatkową pokusę stanowić będzie fakt, że jednym z opiekunów kolonii będzie Chris – niezwykle przystojny młody chłopak.
Stanowisko kolegium katolickiego wobec seksu jest niezmienne od ponad dwóch tysięcy lat. Doktryna Kościoła dopuszcza tylko jedną formę współżycia: zbliżenie kobiety i mężczyzny, które może odbyć się dopiero po ślubie (kościelnym rzecz jasna), a jego celem jest prokreacja. Wszelkie „udziwnienia”, choćby ograniczające się do wyboru nietypowej pozycji w łóżku, także nie wchodzą w grę. Żadnych wyjątków. Seks przed zawarciem związku małżeńskiego – grzech. Pornografia i masturbacja – zakazana. Pociąg do osób tej samej płci – po stokroć karygodny.
Filmowe liceum, do którego uczęszcza Alice, hołduje wszystkim tym zasadom. Jedna ze scen obrazuje prowadzoną przez ojca Murphy’ego (Timothy Simons) lekcję, zawierającą skondensowana dawkę poglądów Kościoła na temat seksu. Siedzący w ławkach uczniowie ochoczo kiwający głowami, zdają się zgadzać ze słowami księdza. Szybko jednak okazuje się, że zarówno nastolatkowie jak i sam kaznodzieja nie są tak święci, jak pragną być postrzegani. Wyjazd na rekolekcje dotkliwie obnaża hipokryzję i obłudę bohaterów. Nagle okazuje się, że niemal każdy z nich ma coś do ukrycia, a twarz, którą pokazują światu, jest zwykłą maską.
Film Sex to nie grzech nie ma być, jak utrzymują twórcy, krytyką środowisk prokatolickich. Reżyserka i twórczyni scenariusza Karen Maine czerpała inspiracje z otoczenia, w którym się wychowywała. Opierając się na dobrze znanych wzorcach z dzieciństwa, nakreśliła opowieść o wchodzeniu w dorosłość, o odkrywaniu własnej seksualności i o akceptacji ludzkich słabości. Maine pragnęła dać wyraz dezorientacji, jaka towarzyszy wielu młodym osobom odkrywającym swoją seksualność. Nastolatkom wmawia się często, że pociąg fizyczny jest czymś godnym pogardy, że jest uczuciem, którego winni się wstydzić. Niestety prawda jest taka, że erotyzm jest nieodłączną częścią każdego człowieka i nawet fałszywi orędownicy moralności, gdzieś w ukryciu, za kulisami, oddają się czasem rozkoszom cielesnym.
Poruszana w debiutanckim obrazie Karen Maine problematyka, jest zagadnieniem niezwykle aktualnym. Szkoda, że cała reszta nie dotrzymuje kroku podjętej w ekranizacji tematyce. Film Sex to nie grzech jest przykładem skrojonego na miarę Hollywood, powtarzającego tamtejsze sprawdzone wzorce „przeciętniaka”. Nie ma w tej realizacji niczego nowatorskiego, brak tu niespodziewanych zwrotów fabularnych, gra aktorska nie jest wybitna, w niektórych przypadkach wręcz miałka (Wolfgang Novogratz w roli Chrisa). Obraz zaklasyfikowano do gatunku komedii obyczajowej, a momentów, w których można się pośmiać, jest w nim jak na lekarstwo. Jednym słowem – pospolity. Zdecydowanie nie jest arcydziełem, do którego widz wracać będzie kilkukrotnie. To raczej film, po który sięga się w trakcie jednego z nudniejszych wieczorów, kiedy ma się ochotę na coś lekkiego i niewymagającego.
Przesłanie, które zdaje się przemycać film Sex to nie grzech, godne jest jednak uwagi. Warto mówić głośno o seksualności, szczególnie kiedy dotyczy ona stąpających po dziewiczym gruncie, wchodzących w dorosłość nastolatków. Popęd płciowy jest całkowicie naturalną rzeczą i nie godzi się udawać, że go nie ma, że nie istnieje. Wypieranie czegoś, co leży w naszej naturze, co jest integralną częścią człowieczeństwa, może mieć opłakane skutki, dlatego wyzbądźmy się obłudnej pruderii i zaakceptujmy swoją seksualność.
Dołącz do naszej grupy My-V & Me
*****
Źródła zewnętrzne: